«Nie dotykajcie moich pomazańców i prorokom moim nie czyńcie krzywdy!»
(Ps 105,15)
Z pewnym zdziwieniem a jednocześnie nutą smutku odnotowaliśmy kolejny tekst Tomasza Terlikowskiego dotyczący naszej akcji modlitewnej. Wydawało się nam, że sprawa jest wystarczająco jasna, a użyte przez nas sformułowania są na tyle osadzone w teologii i historii, że nie ma o czym dyskutować. Jednak okazuje się, że coś w naszym działaniu znanego publicystę uwiera, i to do tego stopnia, że zamieścił obszerny artykuł na portalu deon.pl. Trudno było oprzeć się myśli, że wybór medium, w którym ogłasza się swoje polemiki, też jest tejże polemiki elementem. Rozumiemy, że tym samym redaktor Terlikowski kieruje swoje słowa do pewnej konkretnej grupy czytelników, mających określone poglądy, które można by określić mianem “katolicyzmu postępowego”.
To my wolimy zostać tam, gdzie jesteśmy…
Pan redaktor zaczyna swój artykuł od – jak pisze – “kwestii oczywistej”, czyli zgodzenia się z nami, że “to dobrze, że katolicy modlą się za swoich biskupów”.
Ulżyło nam.
We wcześniejszym wpisie nie zostaliśmy potraktowani tak łaskawie.
Raczej nazwano nasz apel „smutnym przykładem despotyzmu”, nie mającym nic wspólnego „z rozumieniem posługi biskupiej, ani z rozumieniem kapłaństwa”. Te zarzuty są podtrzymane, choć modlić się możemy. Hmm. Widzimy tu pewną niekonsekwencję. Skoro bowiem prezentujemy “niekatolicką wizję kapłaństwa” oraz “herezję klerykalizmu” (czymkolwiek by ona nie była), to może nasza modlitwa jest błędna w założeniach? Że jest – użyjemy bardzo brzydkiego słowa, o które tak otwarte medium jak deon.pl nie podejrzewamy – heretycka! A jeśli tak, to kłamliwa w swej istocie. Trudno bowiem, pamiętając o starej kościelnej zasadzie “lex orandi, lex credendi” (prawo modlitwy, prawem wiary) modlić się w prawdzie a jednocześnie trwać w błędnych założeniach. Czy taka modlitwa może być miłą Bogu, który jest Prawdą?
Ze zdziwieniem też odnotowaliśmy brak odniesienia się do argumentów, jakie wysunęliśmy w polemice zamieszczonej na stronie modlitwazaarcybiskupa.pl. Próbowaliśmy zwrócić uwagę na rozróżnienie między namaszczeniem chrzcielnym wszystkich chrześcijan a namaszczeniem wynikającym z sakramentu święceń, którego pełnią jest obdarowany biskup. Ta różnica jest też nazwana w jednym z komentarzy pod tekstem Terlikowskiego. Zwróciliśmy też uwagę na historyczne konotacje konfliktu między Państwem (w osobie namaszczonego monarchy) a pasterzem Kościoła (w osobie św. Stanisława), który wprowadza w lepsze rozumienie użytego przez nas terminu “pomazaniec”. W naszej polskiej tradycji, ugruntowanej w duchu katolickim, podniesienie ręki władzy świeckiej na namaszczonego świętymi olejami biskupa kojarzy się jednoznacznie. W ten ciąg pasterzy poddawanych zmasowanej krytyce “opinii publicznej” różnych epok wpisują się postaci tej miary co św. Zygmunt Szczęsny Feliński, czy rozpracowywani (i nierzadko łamani) przez aparat państwowy duchowni czasów PRL z Prymasem Tysiąclecia na czele.
Co ciekawe red. Terlikowski nie poruszył w swym artykule tych konotacji historycznych. Może dlatego, że postać św. Stanisława, tak żywa w świadomości kościelnej do dzisiaj, zbytnio przeczyłaby tezom głoszonym przez publicystę. Czyż nie byłby on przykładem przyjęcia absolutystycznych wzorców władzy w Kościele i utożsamienia świętości z jakimś chorym “klerykalizmem”?
Terlikowski pisze, że kapłaństwo nie czyni nikogo lepszym, czy pobożniejszym człowiekiem. Oczywiście. Żaden sakrament nie działa w sposób magiczny. Zapomina jednak pan redaktor, albo nie chce pamiętać, że współpraca wolnej woli ludzkiej z łaską bożą przemienia człowieka. Kapłan, czy biskup, współpracujący z wolą bożą i uświęcający się poprzez wykonywanie własnej misji, może stawać się lepszym i świętszym człowiekiem. A im bardziej zadanie powierzone człowiekowi jest zaszczytne i tym większej łaski dotyka.
Warto przytoczyć w tym miejscu fragment “Apologetycznego Katechizmu Katolickiego” ks. Walentego Gadowskiego, na którym formowały się niegdyś pokolenia katolików:
Gdybyś widział kapłana upadającego, nie rozgłaszaj tego przed światem, bo zaszkodziłbyś zbawieniu dusz, ale odnieś się ustnie lub pisemnie do jego przełożonych, a oni złemu zaradzą.
Zapewne, w opinii publicystów z deon.pl, czy Więzi, słowa powyższe są naiwnością, a ci, którzy przyjmowali je z ufnością to banda głupców.
Redaktor Terlikowski zarzuca nam, że nic nie mówimy o powodach atakowania arcybiskupa Dzięgi. Nie widzimy takiej potrzeby. Wystarczająco dużo na ten temat napisał i powiedział sam redaktor domagając się dymisji metropolity szczecińsko-kamieńskiego, oraz wtórujący mu ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, o redaktorze Nosowskim czy o. Pawle Gużyńskim OP nie wspominając. Nie widzimy potrzeby powtarzania tego – excuse moi – jazgotu medialnego.
Tak. Mamy wrażenie – nie od dzisiaj – że czysta, aczkolwiek nie bezinteresowna złośliwość, stoi za tak mocnymi atakami na osobę (a skoro osobę, to i posługę) abpa Dzięgi, którego znamy jako troskliwego pasterza i ojca duchowego oraz nauczyciela prawdy, wiernie stojącego w obronie katolickich wartości. Możemy się oczywiście mylić w naszej ocenie i owe wezwania do dymisji nie są wynikiem przesadzonej histerii, nie rościmy sobie prawa do bezbłędności w ferowaniu ocen innych. Dlatego też woleliśmy nie pisać o naszych wrażeniach. My jedynie (albo aż) zaprosiliśmy do modlitwy. Trudno oprzeć się odczuciu (tylko odczuciu), że gdyby p. redaktor pomodlił się z nami, zamiast nas atakować, więcej by zdziałał dobra. My wierzymy w siłę modlitwy. Publicyści wierzą w siłę własnych słów.
Zastanawiamy się gdzie w Nowym Testamencie, lub u Ojców Kościoła redaktor Terlikowski wyczytał, że należy publicznie krytykować pasterzy Kościoła? My znajdujemy zgoła przeciwne głosy. Jeden już zacytowaliśmy. Nie odniesiono się do niego.
Prosimy was, bracia, abyście uznawali tych, którzy się wśród was trudzą, którzy przewodzą wam i w Panu was napominają. Ze względu na ich pracę otaczajcie ich szczególną miłością!
(1 Tes 5,12-13)
To chyba dosyć jasny tekst… Św. Paweł wzywa do szczególnej miłości tych, którzy przewodzą gminie chrześcijańskiej i napominają wiernych, czyli – pasterzy. Nie wydaje się nam, że wyrazem owej “szczególnej miłości” ma być publiczne wzywanie do dymisji, zwłaszcza przy braku jakichkolwiek prawnych podstaw stwierdzenia czyjejś winy. Jeśli jest to miłość to chyba taka, jaką pałał biblijny Cham w stosunku do swego ojca Noego…
Jest jeszcze jeden tekst Nowego Testamentu, który – jak być może błędnie się nam wydaje – mógłby wywołać zgrzytanie zębów pośród katolików o bardziej otwartym niż nasze umyśle.
Wy zaś, gdy macie sprawy doczesne do rozstrzygnięcia, sędziami waszymi czynicie ludzi za nic uważanych w Kościele! Mówię to, aby was zawstydzić. Bo czyż nie znajdzie się wśród was ktoś na tyle mądry, by mógł rozstrzygać spory między swymi braćmi? A tymczasem brat oskarża brata, i to przed niewierzącymi. Już samo to jest godne potępienia, że w ogóle zdarzają się wśród was sądowe sprawy. Czemuż nie znosicie raczej niesprawiedliwości? Czemuż nie ponosicie raczej szkody?
(1 Kor 6,4-7)
Wezwanie Apostoła do nie szukania sprawiedliwości przed trybunałami pogańskimi a jeszcze bardziej napomnienie, aby znosić niesprawiedliwość, wydają się stać w kontrze nie tylko do tego co głoszą piewcy “Kościoła otwartego”, ale także (jak to Ewangelia) jest wyzwaniem dla ludzkiego myślenia. Czy nie jest to przyczynek do rozważań dla wszystkich katolików domagających się dymisji pół Episkopatu ze względu na zaniedbania, czy jakiekolwiek inne działania nie idące zgodnie z “mądrością etapu” sił sterujących otwartym społeczeństwem nowoczesnego państwa demokratycznego? Nie pojmą tych rozważań ludzie niewierzący. Powinni pojąć ci, którzy starają się o wiarę żywą i konsekwentną, czyli przekładającą się na codzienność i jej ocenę. Może warto, aby publicyści uczyli się więcej od bohaterów swych publikacji… Przepraszamy, jeśli jest to myśl zgryźliwa i złośliwa, ale nasz wzrok padł na reklamę najnowszej książki redaktora Terlikowskiego o ks. Franciszku Blachnickim, a mamy w pamięci opasły tom biografii św. o. Maksymiliana Kolbe… Ciekawe, czy ci dwaj wielcy mężowie Kościoła polskiego również stali na stanowisku, że biskupów należy publicznie i po imieniu wzywać do dymisji…
Wydaje się nam, że linia podziału między nami, a czytelnikami i publicystami deon.pl przebiega w przyjęciu pierwszeństwa pewnej linii interpretacyjnej dla odczytania rzeczywistości. Dla Tomasza Terlikowskiego jest nią życie demokratycznego państwa z jego zasadami i instytucjami, takimi jak media i ich luminarze, głos opinii publicznej i mechanizmy nacisku dziennikarskiego. W optyce publicysty pełnią one rolę niezastąpioną, swoistej instancji sądowniczo-ostrzegającej przed złem i nieprawością, niemalże proroczej w liberalnym społeczeństwie. Można by ich przyrównać do strażników na basztach symbolicznego miasta. Tyle, że nikt ich tymi strażnikami nie ustanowił. Tym się różnią choćby od biskupów, których lubią krytykować, bo tych z kolei powołał sam Pan, aby Jego Słowem oceniali ludzkie postępowanie i dawali temu świadectwo. Dla samozwańczych medialnych proroków klucz interpretacyjny do rzeczywistości leży w sposobie myślenia i funkcjonowania nowoczesnego (lub postnowoczesnego) społeczeństwa. Dla nas pierwszeństwo w myśleniu ma Objawienie i Tradycja Kościoła. Czy między jednym i drugim musi zachodzić sprzeczność? Tak, chodzi bowiem o to, co – jako pierwsze – rzuci światło na przeżywaną rzeczywistość. Ponoć kard. Wojtyła miał zwyczaj pytać na spotkaniach kurialnych jaka prawda Ewangelii rzuca światło na tę sprawę. Ewangelii a nie standardów życia społeczeństwa demokratycznego.
Czy biskupi mogą podlegać “normalnej w życiu społecznej krytyce”? Co na ten temat mówi tradycja Kościoła? Trochę strach cytować…
Kto był przez Niego przyjęty i namaszczony, zostawał kapłanem, inni nie. Od Niego wyszedł cały stan klerycki i On to wyznacza każdemu jego urząd dla rozdawania tej chwalebnej Krwi. Ponieważ On ustanowił ich swymi pomocnikami, więc do Niego też należy karcenie ich błędów. I chcę, aby tak było. Ze względu na ich dostojeństwo i godność, którymi ich obdarzyłem, wyrwałem ich ze służebnictwa, to jest z poddaństwa u książąt doczesnych. Prawo cywilne nie może wymierzać im kary; zależą oni tylko od tego, kto ma władzę˛ rządzenia i zawiadywania wedle prawa Boskiego.
Mój Boże! Któż to tak obnaża własną ciasnotę umysłową i grzeszy “herezją klerykalizmu”?
Św. Katarzyna ze Sieny. W Dialogach o Bożej Opatrzności.
Oczywiście, są to objawienia prywatne, więc nie musimy ich słuchać. Oczywiście.
Co ciekawe, w dalszej części mowy, jaką Pan Bóg kieruje do św. Katarzyny, czytamy:
Są to moi pomazańcy i przeto mówi Pismo: Nie tykajcie moich pomazańców (Ps 105,15). W największe nieszczęście wpada człowiek, który wymierza im kary.
Uuuu… Przecież to jest “klerykalne wywyższenie ponad wiernych”! Jak tak można! Ale jeszcze raz sięgnijmy do “Dialogów” świętej ze Sieny. Dziś, za napisanie tych słów, rozmaite portale i publicyści roznieśli by ją na strzępy…
Bo wszelką cześć, jaką się im świadczy, oddaje się nie im, lecz Mnie, przez moc Krwi, którą im powierzyłem do rozdawania. Bez tego mielibyście tyle czci dla nich, co dla innych ludzi, nie więcej. Z powodu tej służby, którą spełniają winniście ich szanować. (…) Jeżeli ku Mnie zwraca się cześć, tak samo Mnie dotyczy brak czci. Jak ci już rzekłem, winniście ich szanować, nie dla nich samych, lecz dla władzy, którą im dałem. Podobnie obrażając ich, obrażacie nie ich, lecz Mnie. Zabroniłem tego słowami: Nie tykajcie moich pomazańców. Nie chcę tego.
Dość mocno te słowa oceniają współczesną “krytykę społeczną i medialną” naszych pasterzy… Komu wierzyć? Redaktorowi Terlikowskiemu, czy św. Katarzynie ze Sieny? I jeszcze to kategoryczne: “obrażając ich, obrażacie Mnie”… A mówi Pan Bóg Katarzynie o pasterzach naprawdę pogrążonych w ciężkich grzechach. I mówi jej to nie przebierając w słowach. Jednak nie pozwala tych złych pasterzy tknąć… I na tym nie poprzestaje. Wzmagając “przejęcie absolutystycznych wzorców władzy w Kościele”, Pan Bóg dotyka tego, co dla nas pozostawało jedynie w sferze wrażeń, o czym pisaliśmy uprzednio. Czy więc biskupów atakuję źli ludzie? Bez żadnego powodu? Z czystej bezinteresownej złośliwości?
Przecież to niemożliwe.
A co na to tekst św. Katarzyny?
Niech nikt nie tłumaczy się mówiąc: „Nie znieważam świętego Kościoła, nie buntuje˛ się przeciwko niemu, powstaję tylko przeciw grzechom złych pasterzy”. Kto tak mówi, kłamie wierutnie.
Boli…
Miłość własna zaślepia go i nie pozwala mu widzieć jasno, lub raczej, on widzi, lecz udaje, że nie widzi, aby zagłuszyć wyrzut sumienia. Gdyby był szczery, widziałby i nawet widzi, że prześladuje nie ludzi, lecz krew Syna mego.
Moja jest obraza, jak moja jest cześć. I moje też są wszystkie szkody, obelgi, zniewagi, hańby i nagany czynione moim kapłanom. Uważam za wyrządzone Mi wszystko, co im się wyrządza, gdyż rzekłem i powtarzam: Nie chcę, aby tykano moich pomazańców! Ja sam mam ich karać, nikt inny.
Ale to może “przestarzała teologia” (tak jakby nauka o Bogu mogła być przestarzała, ona może być albo prawdziwa, albo błędna) określenie, które “przeminęło”. Spójrzmy do Katechizmu:
W przypadku biskupa i prezbitera namaszczenie krzyżmem świętym jest znakiem specjalnego namaszczenia przez Ducha Świętego, który czyni owocną ich posługę.
(KKK 1574)
“Specjalnego namaszczenia”. Hmm… Co ciekawe do symboliki owego, kapłańskiego namaszczenia odwołuje się także wielokrotnie obecny Biskup Rzymu:
Trzeba więc wyjść, doświadczyć naszego namaszczenia, jego mocy i jego odkupieńczej skuteczności…
(Hom. 28.03.2013)
A przecież, jak twierdzi Tomasz Terlikowski,
Biskupi są tak samo uczestnikami życia społecznego, jak politycy, samorządowcy, celebryci, liderzy opinii, sędziowie, czy dziennikarze. Jeśli można polemizować z nimi, to można także z pasterzami Kościoła.
Otóż nie. Posiadają “specjalne namaszczenie” związane z ich zadaniami istotowo innymi (nie zawahamy się napisać – ważniejszymi!), aniżeli zadania polityków, czy świeckich liderów czegokolwiek. O ile biskupi są tak samo uczestnikami życia społecznego, jak każdy z nas, to nie można i nie należy polemizować z nimi tak samo jak z liderami opinii (kimkolwiek by byli), ponieważ ich misja wykracza poza zadania kogokolwiek innego. Obiektywnie rzecz biorąc, biskup nie rozkłada jednego z wielu kramików opinii czy idei, ale jest stróżem i znakiem prawdy jedynej. Dlatego, choć jest uczestnikiem życia społecznego, to jednak jest kimś przekraczającym to życie samym faktem swej konsekracji. Temu służą święcenia. Temu służy wybór celibatu. Temu służy pewien rodzaj “oddzielenia” od świata.
W tym kontekście straszenie “herezją klerykalizmu”, w jakiej mamy być zanurzeni proponując modlitwę za polskiego arcybiskupa i przestrzegając przed podnoszeniem ręki na niego jako na namaszczonego przez Boga, przypomina nam XIX-wieczną wypowiedź Leona Gambetty z francuskiej Izby Deputowanych. Tenże główny eksponent Wielkiego Wschodu Francji miał zakrzyknąć: “Oto wróg – klerykalizm”!
Interesującym komentarzem do tego mogą być słowa papieża Pawła VI, wygłoszone 10 lutego 1978 roku, które cytuje w swoim dziele “Iota Unum” Romano Amerio:
Następnie Papież mówi o „manii laicyzacji”, która pozbawiła tradycyjny wizerunek kapłana aury sacrum” i która w wyniku niesamowitego procesu „zdołała wyrwać z niektórych serc nabożny szacunek, jaki należy się osobie duchownej”.
W innym miejscu Amerio, komentując kryzys kapłaństwa, jaki ma miejsce od połowy wieku XX, pisze:
W świetle dogmatów katolickich między osobą duchowną a świecką istnieje nie tylko różnica funkcji, ale też różnica ontologiczna – ze względu na znamię, jakie sakrament kapłaństwa odciska w duszy tego, który otrzymuje święcenia. Tymczasem teologia „odnowicieli” (lansujących stare heretyckie tezy, te same, które doprowadziły do zniesienia kapłaństwa przez Lutra) polega na zacieraniu różnic między powszechnym kapłaństwem ochrzczonych a sakramentalnym kapłaństwem księży.
Wydaje się, że powyższy cytat jest wystarczającym komentarzem do tez redaktora Terlikowskiego, który twierdzi, że różnice między duchownymi a świeckim leżą jedynie w sferze wzajemnych odpowiedzialności. Amerio zaś zaznacza:
Tym samym neguje się odrębny status ontologiczny kapłana i odrzuca kapłaństwo sakramentalne. Z ciała zróżnicowanego, jakim jest Kościół, próbuje się uczynić ciało ujednolicone, bezpostaciowe. (…) Podobnie, jak usiłuje się zrównać znaczenie kapłaństwa sakramentalnego z królewskim kapłaństwem, w które chrześcijanin zostaje włączony w momencie chrztu, próbuje się pozbawić nadprzyrodzony Kościół teandryczny (bożoludzki) jego wertykalnego wymiaru, by Kościół był utożsamiany z całością rodzaju ludzkiego rozumianego jako jednolity zbiór, w którym nie ma żadnych ontologicznych różnic. (…) Skupiając się wyłącznie na abstrakcyjnie pojmowanej naturze ludzkiej „odnowiciele” nie wahają się negować szczególnego, nadprzyrodzonego pierwiastka, jaki do społeczności ludzkiej wprowadza kapłaństwo. Pierwiastka sprawiającego, że kapłan jest kimś odrębnym: „segregate mihi Saulum et Barnabam, wyodrębnijcie mi Szawła i Barnabę”
(Dz, XIII, 2).
Mamy wrażenie, że naszą akcją dotykamy pewnego fundamentalnego sporu o miejsce i rodzaj obecności Kościoła Katolickiego we współczesnym społeczeństwie demokracji liberalnej. Dla części publicystów, zwłaszcza tych, którzy uwierzyli w swój wyimaginowany mandat prorocki, państwo demokratyczne z jego instytucjami i wszechwładnym jazgotem opinii publicznej jest bożkiem, który ustawia optykę myślenia. Kościół winien się w tę optykę wpasować, inaczej będzie podgryzany z różnych stron. Dla nas Kościół jest – i duchowo i instytucjonalnie, i historycznie – rzeczywistością nadrzędną, kroczącą już przez dwadzieścia stuleci i walczącą o ludzkie dusze. To myśl katolicka (ta autentyczna, zakorzeniona w tradycji a nie tzw. nowoczesności, która łatwo przeminie), w której szczególną miłością otacza się obecność Pana, zarówno tę eucharystyczną jak i w osobach tych, którzy Go reprezentują, jest dla nas światłem i wartością. I jej będziemy się trzymać.
A do wspólnej modlitwy nieustannie zapraszamy!